PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=305474}

Pokuta

Atonement
7,5 123 935
ocen
7,5 10 1 123935
6,8 26
ocen krytyków
Pokuta
powrót do forum filmu Pokuta

I właściwie oklaski należą się raczej autorowi powieści, który wymyślił tę piękną, wzruszającą klamrę dopełniającą historię Briony. Bo w istocie film (jak i zapewne książka, której żałuję, że wcześniej nie przeczytałam) jest o niej i o jej poczuciu winy. O tym, jak naiwny, nieumyślny błąd człowieka potrafi przekreślić czyjś życiorys, zniszczyć czyjeś plany, marzenia. Ta historia ma coś z antycznej tragedii, jest współczesną próbą opowiedzenia o zawiłych ścieżkach ludzkiego losu. Jedna zła decyzja powoduje lawinę tragicznych wydarzeń, a człowiek przekonuje się, że nie ma tak naprawdę nad niczym kontroli.

Niestety, gdyby nie końcowa scena, film uznałabym za kompletną porażkę. Nawet historia miłości Cecylii i Robbiego zyskuje wymiar tragizmu tylko dzięki ostatnim słowom starej Briony. Wcześniej wątek wydaje się płaski, wyprany z emocji, zupełnie nie angażuje widza, nie porusza. Miłosne wyznania trącają banałem, brzmią tanio i sentymentalnie niczym z romansu Harlequina. Gra aktorów nie zachwyca - gdy co 2 minuty zawieszają głos i robią teatralne minki mające zdradzać ogrom ich cierpienia wygląda to pretensjonalnie. Keira Knightley nie potrafi swoją grą oddać tragizmu postaci, dysponuje jedną skrzywioną miną, która ma oddawać i ból, i cierpienie, i złość, i rozczarowanie. Dziwne, bo już w "Księżnej" radzi sobie dużo lepiej, w jej grze widać więcej prawdy i emocji.

Joe Wright ma niezwykły talent do wybierania pięknych, poruszających historii o miłości i tragizmie ludzkiego losu. Niestety zawodzi, gdy próbuje tchnąć w nie życie i przenieść je na kinowy ekran wedle swojej interpretacji. Jego filmy zachwycają pod względem wizualnym, są scenograficznymi dziełami sztuki. Niestety, kunszt formy nie przekłada się na jakość treści. Opowiadane przez niego historie gdzieś po drodze tracą swoją głębię. Przechadzające się pełnymi zbytku, pałacowymi pokojami postaci, w swoich nienagannych i dopracowanych w każdym szczególe strojach z epoki, stają się częścią scenografii zamiast być żywymi ludźmi, których losy mają przejmować do głębi.

W wizji Wrighta gdzieś tkwi błąd, nie wiem gdzie, ale wiem, że odbiera on przenoszonym przez niego na ekran historiom całą głębię i magię oddziaływania na widza. Gdy ten reżyser zabiera się za ekranizację jakiejś powieści można być pewnym, że zyska ona wspaniały entourage zgodny z realiami epoki, ale w zamian zostanie wyprana z wszelkich emocji.

adonae

Według mnie właśnie zakończenie zabiera mu bardzo wiele, jest jakby nawet niedopracowane. Takie odniosłam wrażenie, dopóki sceny uzupełniane są wstawkami z przed kilku chwil - coś się dzieje, można nawet odczuć wrażenia tej dziewczynki; później wszystko jest jakoś ucięte.
Koniec w jakiś sposób mnie rozczarował; nie chodzi o to, że ona to wszystko wymyśliła. Dla mnie postać małej dziewczynki, zastąpiona potem przez młodą, zapowiadającą się na rozsądną kobietę powróciła w duszy staruszki. Najbardziej rozdrażniły mnie słowa, że "ONA dała im szczęście", jakby była jakimś bogiem, odniosłam wrażenie jakby nic nie wyniosła z całego swojego życia taplając się wciąż w wielkim żalu - jakby to ona była ofiarą.

ocenił(a) film na 9
nielubiekozucha

Mnie w tym filmie nie rozczarowało nic, bo uważam go za doskonałą ekranizację wspaniałej powieści.

Nielubiekozucha, jeśli pozwolisz, to chciałbym nieco zrehabilitować starą Briony w Twoich oczach: otóż cała historia opowiedziana w filmie (jak i w książce), do momentu wywiadu telewizyjnego ze starą Briony (w książce jest nieco inaczej), jest powieścią napisaną przez Briony Tallis na podstawie własnych wspomnień. Rzeczywistość była inna, ponieważ kochankowie poginęli marnie, ale Briony zmieniając w swej powieści ich losy przez dodanie optymistycznego zakończenia, stworzyła niejako alternatywną rzeczywistość, która dla czytelnika nie znającego prawdy, jest PRAWDZIWA. Konkluzja jest taka: pisarz kreuje rzeczywistość, która zaczyna w wyobraźni czytelnika funkcjonować, jako prawda. Równie dobrze pisarz mógłby NIE NAPISAĆ niczego, wtedy bohaterowie jego powieści (której nie napisał) NIE ISTNIELIBY. Dlatego stara Briony mówi na końcu, że dała im szczęście. Właśnie tak, jakby była Bogiem. Ona spisała ich historię i dodała szczęśliwe zakończenie. Czyli to było jej zadośćuczynienie dla pary kochanków, którą przez swój grzech rozdzieliła.

Newerherdow

Tyle zrozumiałam z filmu nie czytając książki, ale nie umniejsza to faktu, że końcowa scena FILMU właśnie dała mi wyobrażenie "starej Briony" jako kobiety próżnej i uznającej, że to ona jest wyzwolicielką siostry i niedoszłego szwagra, że dzięki niej właśnie mają szansę na szczęście, nowe życie.
Finał w moim odczuciu wszystko zepsuł. Wystarczyłoby, że ona mówi jak napisała o nich, jeszcze za młodu; że wszystko wymyśliła. Możliwe; moja opinia może być bardzo subiektywna; po prostu bardzo rozdrażnił mnie jej brak skromności - choć rozumiem, że film jest na podstawie książki, wciąż jednak uważam, że można było ją, Briony, pokazać w lepszym świetle. Ja ją widzę jako babkę, która w swoim życiu nic nie przeżyła poza tym co sobie uroiła i - przez przypadek - zrobiła, bo nie da się ukryć, że całe życie rozpamiętywała to co mogło się wydarzyć. Mała Briony znowu ujawniła się w starej, która powinna być już mądrzejsza - taką widzimy w tej średniej, wymyślonej; prawdopodobnie dlatego postać tak irytuje.

Dzięki za odpowiedź, ale raczej nic nie wybieli w moich oczach uczuć Briony.

ocenił(a) film na 9
nielubiekozucha

W sumie jedno drugiemu nie przeczy, bo ja chciałem jedynie tylko trochę zrehabilitować Briony, a nie całkowicie usprawiedliwić.
Zarówno w książce, jak i w filmie, Briony jest osobą egocentryczną, świadomą swego talentu prozaika, zamkniętą w świecie swoich interpretacji rzeczywistości. Na koniec jest dodatkowo zgorzkniała, bo okazuje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę neurologiczną, zatem dni jej świadomości są już bardzo skrupulatnie policzone, a przygnębiającą perspektywą jest całkowita izolacja od otoczenia.
Czyli Briony od początku do końca jest postacią antypatyczną, niemniej należy docenić to, że chce "naprawić" zło, które wyrządziła, że w ogóle dostrzega, że wyrządziła zło.
McEwan, czyli autor powieści "Pokuta", prawdopodobnie chciał przede wszystkim pokazać, jaką moc sprawczą ma siła pióra. Bo załóżmy, że postacie ukazane w "Pokucie" istniały naprawdę. Wtedy czytelnik cieszyłby się, że historia ta kończy się szczęśliwie, gdy para kochanków beztrosko swawoli na plaży. Czyli w świadomości czytelnika Cee i Robbie żyliby długo i szczęśliwie. Nikt by nie wiedział (oprócz autora powieści), że w rzeczywistości ich losy potoczyły się inaczej aż do tragicznego końca. Dlatego Briony uznała, że w ten sposób naprawiła to, co kiedyś zniszczyła.
W zasadzie, to McEwan rozbudował malowniczo stare powiedzenie: Czym Bóg różni się od historyka? Tym, że Bóg nie może zmienić historii. McEwan tylko zamienił historyka na powieściopisarza.
Już nie zanudzam więcej. Ja po prostu bardzo lubię tę powieść i film.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones